sobota, 31 stycznia 2015

Ghana 2015

Prawo do bycia dzieckiem

I znowu jestem, po długim nie pobycie. Są tacy, którzy już ostro na mnie krzyczą, za moje tu niebycie... Dziś przesiąknięta wydarzeniami ostatnich dni, wreszcie trochę z przewietrzoną głową, zabieram się za dość trudny temat w obecnych tu warunkach. Opowiem wam trochę o mnie samej 29-letniej wciąż młodej, pełnej zapału, czasem słomianego marzycielce, ale wciąż mocno stąpającej po ziemi, moich dzieciach a jest ich z 80 (może powiecie sporo jak na ten wiek), mojej pracy i życiu 8000 km od miejsca które dotychczas było jedynym domem. Nie wiem od czego można by zacząć, tyle się tego nazbierało. Ostatnio dość mocno mam poczucie jakbym, żyła w dwóch światach... czy to nie przypadkiem początek schizofreni. Moje życie w Ghanie dzieli się na kilka miejsc, żadne z nich nie jest jeszcze domem, ale niektóre z nich stają mi się szczególnie bliskie. Duadze, wierzcie mi bądź nie, ci którzy znają mnie nieco dłużej wręcz niedowierzają, ale stałam się fanką wiejskiego życia.Bynajmniej nie przez spacery do studni po wodę (fitness za free) kąpiele w szklance wody, czy permanentny brak prądu i kontaktu ze światem, więc za co? Za nowy rozdział pt Przedszkole Janusza Korczaka, za 80 kapitalnych stworzeń, dzieci, brząców, za kreowanie nowej rzeczywistości, za naukę prostych rzeczy tych, którzy potrafią zrekompensować cały trud, wysiłek, pot, dyskomfort, łzy i zmęczenie w najbardziej szczery, bezinteresowny sposób. Po prostu lubię to co robię. Marzę, by miejsce jakie udało się stworzyć dzięki zaangażowaniu wielu osób w wiosce Duadze było przylądkiem szcześcia i radości dla tych najmniejszych. By dawało szanse na rozwój, myślenie poza schematy, poczucie bezpieczeństwa, kreowało w dzieciach poczucie własnej wartości... Czasem jednak zastanawiam się czy moje marzenia nie są tylko pobożnymi życzeniami młodej marzycielki, która tak niewiele wie o tym afrykańskim życiu. Jak mówić by inni rozumieli wagę problemu i znaczenie praw dziecka? jak słuchać by rozumieć rzeczywistość w której na ten moment funkcjonuje? Co należałoby zrobić by być ambasadorem dla tych, których głos nie jest tu słyszalny? Nieustannie od 6 miesięcy odczuwam dyskomfort za każdym razem jak widzę sytuację, gdy na barki tych najmniejszych nakładane są obowiązki ludzi dorosłych i tym samym nie daje się im pełni praw do edukacji, do ich czasu wolnego, poczucia, że są wartościowe, ważne, kochane, poczucia bezpieczeństwa. Na co dzień mieszkam w Mankessim niewielkim miasteczku, gdzie codziennie idąc do szkoły z każdej strony bombardowana jestem tymi migawkami zaniedbania dzieci. Od wczesnych godzin porannych sprzedają co tylko można wodę, warzywa, chleb etc by zarobić kilka pesos, część z nich na szkołę, część na życie. Uczą się między straganami, bo gdy wrócą do domu nie będzie już na to czasu bądź możliwości. Tylko nieliczni mają szanse dobrnąć do liceum. Zapytacie gdzie rodzice? Często są tam, ale czy z nimi czy po to by wspierać? Nie... Gdy 6 miesięcy temu zaczęłam pracę w naszym przedszkolu, to była droga przez męke. Spośród 4 nauczycieli tylko jeden miał naprawdę pojęcie o nauczania, reszta czerpała pomysły z podwórka. Bardziej niż siła argumentu działał argument siły również w przypadku dzieci. Brzdące siedziały na podłodze by przez dobre 6h odbębnić te same zajęcia, apatia i skostniałe myślenie było jak błędne koło. Dużo rozmów,mocne wsparcie które miałam ze strony mojej wiernej ghańskiej kompanki pomogło przejść zwycięsko przez głęboką wodę. Małymi korkami idziemy na przód. I może trudno bedzie wam w to uwierzyć, ale dobre 3 miesiące zabrało nam nauczanie dużych i małych dlaczego warto myć ręce, jeść owoce i warzywa, dlaczego warto czasem ruszyć głową a nie podążać starymi szlakami, dla nas to wielki sukces. Ostatnia historia małego Jospeha mimo, że zapowiadała się dość poważnie, daje coraz więcej przekonania, że to małe ziarno które posadziliśmy wspólnie w Duadze wyda owoc. W tym tygodniu rozwijamy empatie u dzieci, coś co prawdopodobnie większość z nich nigdy w swoim życiu nie doświadczyło. Bo tu jak dziecko się przewróci bądź dozna zranienia, musi nauczyć podnosić się samo,ale jeszcze dostanie kuksańca, że takie niegramotne i wciąż się przewraca.Rzadko słyszą to, że są ważne i wartościowe i zależy komuś na nich. My pokazaliśmy to małemu Jospehowi w praktyce codziennie przez tydzień specjalnie wydelegowane dzieci przychodziły do niego w odwiedziny, by się pobawić, pouczyć, spędzieć czas. W dalszym ciągu nie mam pojęcia jak mówić, słuchac i robić żeby w spoóśb właściwy, by być wsparciem dla tych, którzy potrzebują tego najbardziej, ale wiem jedno, że jeśli jestem tutaj choćby na chwilę, to musi być w tym jakiś cel, więc może ta odrobina próba zrobienia CZEGOŚ pewnego dnia wydrąży jakąś skałę... SPRÓBUJ I TY! ZARYZYKUJ, OPUŚĆ TO CO ZNANE I BEZPIECZNE

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...