środa, 19 sierpnia 2009

Howth - dzień w plenerze



















Dziś przyszedł pierwszy dzień mojej prawdziwej independence(niezależności). Iwona wyjechała na urlop do sweet home (Polska) a ja zostałam sama na polu bitwy, aczkolwiek nie ubolewam z tego powodu. Ponieważ w ciągu tego 1,5 miesiąca jak już tu spędziłam jej przyjaciele stali się i moimi, są tu ludzie z którymi naprawdę dobrze się bawię. Dziś razem z Marysią podróżniczym specem wybyłyśmy poza miasto, stojąc na stacji kolejki DART, podeszłyśmy do maszyny biletowej i Marysia zapytała :"to gdzie dziś jedziemy?" to jest ta chwila o której marzyłam od zawsze...jak w piosence Maryli Rodowicz "wsiądź do pociągu byle jakiego..."i to właśnie zrobiłyśmy, dziś padło na literę H i to było H jak Howth. Na miejscu było dużo niezapomnianych wrażeń, napotkałyśmy na stado fok kapiących się w morzu, odkryłyśmy własną bezludną wyspę, dużo wspinaczki, małe kąpanko, wiatr we włosach i uśmiech na twarzy, tak to wszystko się skończyło. A ja oczywiście zrobiłam mnóstwo zdjęć i nakręciłam kilka filmów, bo moja nowa ksywa to paparazzi:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...