środa, 12 sierpnia 2015

Wszytsko zaczyna się w domu...

Najlepiej wraca się do domu...może znacie to uczucie, kiedy po naprawdę długiej wyprawie tęsknicie za swoim wygodnym łóżkiem, kąpielą w wannie z ciepłą wodą, bąbelkami i wysoką pianą, za wybornym śniadaniem w najbliższym gronie, za rozmowami i dobrą kawą z przyjaciółmi... ja znowu wróciłam do domu. Którego? No właśnie, to pytanie dość często ostatnio mi towarzyszy, gdzie jest twój dom? Wydaje się być oczywiste. Polska, Częstochowa, Olesno to miejsca, gdzie się urodziłam, gdzie spędzam znaczną część swojego czasu tam jest dom moich rodziców, tam jest moja wanna z bąbelkami, moja najcudowniejsza rodzinka, grupa przyjaciół która powoli rozjeżdża się po kraju, mój ukochany kościół i ale czy to wciąż moje miejsce?! Od ostatnich 2 lat nieustannie jestem w podróży między Polską a Ghaną, żyje na walizkach albo je przepakowywując, nigdzie nie mam na stałe swojego miejsca. Bywa to męczące, czasem frustrujące zwłaszcza gdy widzę moich przyjaciół, którzy zakładają rodziny, budują domy, urządzają mieszkania, mają swój piękny kawałek świata, a czasem bardzo uwalniające ,gdy pomyślę, że nie jestem przypisana do miejsca czy kraju na kolejne 30 lat, gdzie trzeba płacić kredyt. Często to powtarzam, że nigdy nie przypuszczałabym, że tak potoczy się mój życiowy scenariusz. Dziś jestem w Ghanie, świecie zgoła odmiennym od Polski. Gdzie życie przysparza wielu radości, ale podobnie potrafi przerażać i frustrować. Gdzie przyszłość jest nieprzewidywalna, w takim samym stopniu jak dostawy prądu w ciągu dnia, gdzie z większą zapalczywością walczy się o prawa zwierząt w Polsce niż o prawa dzieci w Afryce. Mimo wszystko postanowiłam nazwać to miejsce swoim domem.
Kilka dni temu spakowałam się po raz kolejny, by wrócić do tego co kocham... życie tutaj, bywa pełne wyrzeczeń, głównie tych emocjonalnych. Od 24 miesięcy omijają mnie ważne momenty w życiu mojej rodziny, przyjaciół, z drugiej strony mało kto zna ten mój ghański świat, głównie z pojedynczych historii, opowieści o gromadce wyjątkowych dzieci z Duadze. Pewnie już tak zostanie, a mimo to czuje wdzięczność, radość, satysfakcje, że mam swój NOWY DOM, nie ten z desek czy cegieł, ale to miejsce na ziemi którego wielu z nas szuka. Miejsce za które jestem wdzięczna, gdzie czuje się szczęśliwa, kochana, gdzie uczę się siebie, odnajduje niesamowitą frajdę w pracy z dzieciakami i świadomość, że spełnia się marzenie mojego życia. Wszystko to zaczęło się w domu...mojego TATY, niebiańskiego Ojca, który powiedział: Ja cie zaprojektowałem, stworzyłem na swój obraz i podobieństwo i chcę ci dać przyszłość o jakiej marzysz. Bo DOM jest tylko jeden.

2 komentarze:

  1. Pięknie napisane. Powodzenia, trzymam mocno kciuki! :)

    P.s. a ja za 8 dni wylatuje na Jamajke ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuje bardzo, takie świeże refleksje emigrantki :) Super Anetka, bardzo się cieszę że i twoja niezwykła historia pięknie się toczy. Trzymam kciuki by sie udało :)

      Usuń

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...