środa, 13 lutego 2013

Na szlaku odkryć (8.02.2013)

Niezmiennie od tygodnia budzę się i niczym mała dziewczynka proszę, by ktoś mnie uszczypnął bym mogła uwierzyć, że jestem faktycznie tu, gdzie zdaje się być powinnam, czyli w Afryce. Ostatnio ktoś zapytał mnie skąd w moim życiu pomysł na taką podróż? Otóż stąd, że odkąd tylko pamiętam marzyłam o tym miejscu i jako dziecko kręcąc globusem jakoś zawsze padało na ten kontynent. Wniosek z tego taki, że nigdy nie należy porzucać swoich marzeń. Im bardziej wydają się być nierealne tym lepiej, przesuwając o kolejną mile swój horyzont pokazuje, że można iść dalej, dowiedzieć się więcej, przeżyć coś głębiej, doświadczyć mocniej… Od tygodnia nieustannie i z każdej strony czuje jakby przepływały przeze mnie fale informacji, ale zdecydowanie różnią się one od tych, które codziennie mogłam oglądać w wieczornym wydaniu wiadomości. Te mówią o życiu konkretnych ludzi z konkretnego miasta i pobliskich wiosek. Ogrom potrzeb bywa przygniatający, brak podstawowej wiedzy na temat odżywiania, czy kwestii medycznych, dostępu do podstawowych potrzeb jak woda, elektryczność, brak butów dla dzieci, czy przyborów szkolnych , jest powodem nie tylko ubóstwa, paraliżuje życie lokalnej społeczności, a często w konsekwencji prowadzi do poważnych przestępstw, czy nawet handlu dziećmi, a to tylko mały wycinek tego co do tej pory usłyszałam. Nasz lokalny koordynator rozumie te potrzeby doskonale i widzę u niego niesamowitą pasję do tego co robi, którą skutecznie stara się nas zarażać i inspirować do pracy, więc od kilku dni intensywnie podróżujemy poznając życie lokalnej ludności. W przeciągu kilku dni odwiedziliśmy ok. 6 szkół, uściskałam chyba z 500 pięknych czarnych buziek, poznałam prawdziwego wodza dwóch wiosek i jedną królową, niezapomniane przeżycie :) W każdej z nich byliśmy witani z niebywałym entuzjazmem i wciąż zaskakującą mnie ciekawością, tak jak gdyby widzieli białego człowieka pierwszy raz w życiu. Niezmiennie ulubionym słowem lokalnej ludności, gdziekolwiek się nie pojawimy jest OBRONI OBRONI (biali, biali), ale po szybkim kursie języka Fante i my nie pozostajemy dłużni wołając na nich BIBINI BIBINI ( to ponoć pieszczotliwe wyrażenie na lokalną czarną ludność, więc zawsze jest przy tym dużo radości). Ja, Ania, Stefano i Nanni ( czyli nowa polsko-włoska familia) mamy już na dobre swoje cztery kąty, które na najbliższe 6 m-cy staną się naszym domem, w niebywałych jak na ten kraj, okolice i rolę jaką tu pełnimy warunkach. Od kilku dni staramy się zaprowadzić nowe porządki, ponieważ jak to bywa w wielokulturowej społeczności, która adaptuje się w nowej nieznanej do tej pory kulturze, każdy z nas ma swoje przyzwyczajenia, nawyki. I tak np. w okolicy jak igły w stogu siana szukać można kosza na śmieci, nie mówiąc już o kontenerach, czy segregacji. I jak nigdy zaciekle nie walczyłam o tego typu sprawy, to tu definitywnie stanę się aktywistką na rzecz ekologii, gdyż śmieci wyrzuca się po prostu za okno…nie do wiary? A jednak. Od kilku dni zbieramy zużyte puszki, plastikowe butelki, rolki po papierze toaletowym i wszystko co da się przetworzyć by później użyć tego jako materiał do pracy z dzieciakami. Lokalni wolontariusze z początku patrzyli na nas z przymrużeniem oka, przyjechała czwórka europejczyków i chce przewrócić Mankessim do góry nogami, ale z każdym dniem zaczynają przekonywać się do naszych pomysłów. Po tygodniu eksplorowania miasta, lokalnych wiosek, marketów, miejscowych potraw i próbie odnalezienia się w hałasie i zamieszaniu afrykańskich ulic( myślę, że warszawski traffic w porównaniu z tutejszym to pikuś) przyszedł czas na epilog naszego działania. Mimo wielu obaw czy uda nam się ponieść ciężar odpowiedzialności jaki spoczywa na nas jako na pierwszych białych wolontariuszach w tej okolicy, ta wyjątkowa, zwariowana czwórka pełna jest również wiary w to, że uda zanieść się nadzieje, wywołać wiele uśmiechów na twarzach dzieci, podzielić się wiedzą którą zdobyliśmy przez nasze życie i te kilka dni szkolenia, do ludzi którzy naprawdę tego potrzebują. Głównie skupimy się na pracy w szkole z dziećmi i młodzieżą, prowadząc zajęcia artystyczne, językowe, ruchowe, będziemy podróżować palcem po mapie i opowiadając o kraju naszego pochodzenia. Po południa czeka nas praca na wsiach prowadząc kampanie uświadamiające i profilaktyczne z malarii, cholery, AIDS/HIV a sobota to praca w sierocińcu, mimo że wydaje się iż kalendarz wypełniony jest po brzegi to mam wrażenie, że na tym się nie skończy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...