czwartek, 2 lipca 2009

Doleciałam....


Oczekiwanie przed podróżą było bardzo stresujące, na lotnisko odwieźli mnie braciszkowie wraz z Fatherem i Asiunia:) łzy polały się jak grochy...ale po przejściu przez odprawę celną spotkałam znajome twarze, koleżanka, której nie widziałam od 8 lat, była strażnikiem granicznym, jest widok wywołał dość szeroki uśmiech na mej twarzy, następnie przy bramie na autobus lotniskowy zaznajomiłam się z dwoma dość urodziwymi dziewczętami, jedna już stały bywalec zielonej wyspy, druga zestresowana podobnie jak ja pierwszy raz wybierała się w podróż za resztą emigranckich polaków. Martyna została naszym wodzem podróżniczym i przewodziła całej dalszej wyprawie...na płycie lotniska juz zdążyłyśmy wymienić się numerami i po chwili gadałyśmy jak stare dobre kumpele, także w efekcie umówiłysmy się na kawę. Lot samolotem był niesamowity, zważając na fakt ze wyruszyliśmy prawie z godzinnym opóźnieniem, pozniejsze widoki zrekompensowały wszytsko. Na dublińskim lotnisku w okrzykach radości powitała mnie moja MŁODA CIOCIUNIA z reszta ZWARIOWANEJ EKIPY (Ninką śmieszkiem i psikutą) i od tego momentu zaczeła sie moja wymarzona przygoda........

2 komentarze:

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...