"Wychowanie dzieci to w rzeczywistości twórcza praca kształtująca naszych następców”. Wychowanie, edukacja, inwestowanie w małe, młode pokolenie ludzi, którzy w przyszłości będą liderami, lekarzami, nauczycielami, będą decydować o tym jak nam będzie się żyło. O nich z dalekiego krańca świata chcę wam opowiadać. Zarażać pasją i miłością do tego co skradło cząstkę mojego serca. O tym, że życie przeżywane z innymi i poświęcone dla innych jest piękną historią z wielokropkiem...
piątek, 24 lipca 2009
podróże kształcą
Wczoraj postanowiłyśmy wykorzystać z Iwoną jej wolny dzień i udać się w odkrywczą podróż ulicami Dublina, ponieważ dla mnie wciąż wiele rzeczy jest tu nowych i wszytko robi wrażenie to łatwo wyprowadzić mnie w maliny, bo i tak do końca nie wiem w której części miasta się znajduje, pomimo, że tamtędy już kiedyś dreptałam. W planach było morze, ale może się tak zdarzyć, że mimo, iż mieszka się w jakimś miejscu dłuższy czas to ciężko odnaleźć szeroką wodę, także podróż przeistoczyła się w zwiedzanie fabrycznego, niemalże filmowego przedmieścia i doków. Ale od początku, wsiadłyśmy sobie do szynowego pojazdu, zwanego tu luasem, w mieście oddałyśmy się chwilowej przyjemności zakupów i powędrowałyśmy pięknymi zakamarkami wąskich uliczek, gdzie modernistyczna część miasta ściera się z tą klasyczną, po drodze z każdej strony widać place budowy, robotników ocierających pot z czoła, co prawda na słoneczny skwar nie mają co narzekać, ale praca ciężka. Także na pierwszy rzut oka kryzys jest tu nie odczuwalny, do momentu, aż nie zaczniesz szukać pracy. W czasie wędrówki napotykałyśmy na swojej drodze wiele ciekawych elementów wobec, których artystyczna dusza fotografów nie mogła przejść obojętnie np. chorągiewki, ciekawe zjawisko charakterystyczne dla tutejszych ulic, a mianowicie pozostawione bezpańsko buty, dziecięce butelki etc. uchwyciłyśmy w oknie wietrzące się adidaski...prawdziwa reporterska uczta, aż w końcu trafiłyśmy w bardzo ciekawą uliczkę starych budynków, które obfotografowałyśmy dokładnie. Iwona pochłonięta pasją zaczęła pstrykać fotki gołębią, mewą wszelkiemu latającemu ptactwu, którego końca nie było widać. Na koniec naszej wyprawy udałyśmy się do doków, portowej części miasta, to ta z czerwonymi palikami...Iwona pokazała mi szklany budynek z zainstalowanymi szybami, które podczas słonecznego dnia odbijają niewiarygodną ilość kolorów, ja zobaczyłam zaledwie namiastkę, bo wczorajszy dzień nie należał do wyjątkowo upalnych. Podróż zakończyłyśmy małym piknikiem przegryzając specjał tutejszych piekarni - rogala z muchami. W drodze powrotnej w porcie stał zacumowany statek wojskowy, myślałyśmy chwile nad wciągnięciem się do armii, ale chyba nie tym razem...mama tego by mi już nie darowała:) buziaki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie ma świąt bez harmattanu
Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...

-
Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...
-
Przez długi czas wydawało mi się, że budowa szkoły/przedszkola, w pocie czoła, bo przy 40 stopniach Celcjusza, na obcym kontynencie, szkoła ...
-
Kilka tygodni temu wraz z Mabel, moją przyjaciółką i przewodniczką po ghanskim świecie, rozpoczęłyśmy cykl spotkań dla młodych dziewczyn o...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz