sobota, 4 lipca 2009

Pierwszy SŁONECZNY tydzień w DUBLINIE....doprawdy niebywałe

Minął pierwszy tydzień mojego życia na emigracji...aby ostudzić Waszą ciekawość i odpowiedzieć na wciąż zadawane mi pytania, powiem że Irlandia to naprawdę przyjemne miejsce jak na pierwszy tydzień pobytu, zobaczymy jak sytuacji rozwinie się później. Największej fali pytań spodziewam się jednak dziś, gdyż moja droga mama wraca z sanatorium, także miedzy 21-23 czasu polskiego uważajcie na swoje odbiorniki. Mamo jest naprawdę super, więc nie zamartwiaj się już na zaś....
No, ale przejdźmy do konkretów...od niedzieli zaczęłam swój wielki tour po Dublinie, zwiedziłam go wzdłuż chyba na całej długości w role przewodnika wcielił się ''wujek'' Steryd znający to miasto doskonale, odbyliśmy interesującą wycieczkę krajoznawczą, zapoznałam mnie z tętniącym życiem centrum i obrzeżami tegoż jakże urokliwego miasta, zaliczyłam podróż dwupietrowym autobusem z rozwrzeszczanymi hiszpańskimi turytami, odkryliśmy małe secesyjne osiedle na którym mieściło się kilka ambasad, dość dziwnie brzmiących państw, był również spacer po parku, a na koniec oczywiście mały shopping po galerii, całe moje marudzenie zniósł bardzo dzielnie, jak to przystało na profesjonalistę.
Poniedziałek spędziłam w domku, ciocia poszła do pracy, a ja zajęłam się wypakowywaniem, układaniem, odnajdywaniem się w nowym miejscu, po małych porządkach był czas na spacer i poznawanie okolicy, to co jest tu doprawdy uderzające to ludzie, bardzo mili, witajacy się na każdym rogu ulicy, nawet w parku zagadują do ciebie...także był czas na krótkie konwersacje.
Kolejny dzień spędziłam z Ninką:) były zakupy, babskie pogawędki, picie kawy i penetracja co ciekawszych kobiecych miejsc, a przy okazji dużo śmiechów chichów, żarcików...Ninka i Iwona(ciocia) są nieprzeciętne jeśli chodzi o liczbę znajomych, gdziekolwiek z nimi wejdziesz tam słychać tylko ''hello, haya, cześć" w kazdym możliwym języku, istne szaleństwo, także dobrze się z nimi zadawać, bo po jakimś czasie mój facebook będzie pełen nowych znajmomych - dziewczyny wypas....
Wczoraj ciociunia Rysia miała wreszcie dzień wolnego, także był wypad na miasto, załatwiałyśmy jakieś papierkowe formalności, a później istne szaleństwo zakupowe, zważając na tutejsze ceny naprawde można poszaleć za niewielka kasę...no i poźniej zwiedzanie. Spacery z ciocia naprawdę należą do udanych, gdyż mamy trochę wspólnych zainteresowań także, pokazywała mi ciekawą architekturę, opowiadała co nieco o kulturze i mentalności ludzi, a na koniec, całkiem niespodziewanie zaprowadziła mnie na wystawę afrykańską, także miałam swoją małą ziemie obiecaną i to był chyba najfajniejszy punkt tej wycieczki.
Sami widzicie troszkę się dzieje, a to i tak nie wszystkie opowieści, jest ich troszkę więcej, ale co nieco zostawię dla siebie.
ściskam was mocno:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie ma świąt bez harmattanu

Obiecałam post o świątecznej niespodziance w naszym przedszkolu, mimo, że już zanurzamy się w Nowym Roku i zapominamy o świątecznych smaczk...